Temperatura: "tylko" 26 stopni.
Ruszamy.
Jest 13.48. Pochmurno.
Nasza "Zębata Euzebia" zasnęła tuż przed wyjściem z domu. Zapowiada się spokojna podróż.
Berenika: zaprawiony w bojach podróżnik. Uzbrojona w okulary przeciwsłoneczne w panterkę, kapelusz w grochy i plecak z Minnie (a w nim Myszka Minnie we własnej osobie, "pomajańczowy" kotek, piłka - globus, książka z historiami dla dwulatków i domino ze świnką Peppą) okupuje przedni fotel i słucha bajek (przy okazji gorąco polecamy Bajkowe Lulanki Agnieszki Tyszki (czyta Agata Kulesza)).
Zaraz, zaraz. Czy ja pisałam, że Wiki śpi? Tiaaaa. Jest 14.00. Zębata Euzebia już nie śpi. Jeszcze nie wyjechaliśmy z Malagi, a już błękitne oczy z ciekawością zerkają na wszystkie strony.
Mijamy ogrody La Concepcion. Żeby było jasne jedziemy bez mapy, a drogowskazów na nasz cel: Frigilianę ani widu, ani słychu. Szczęśliwie podróżniczy nos radkowy prowadzi auto w dobrym kierunku.
Na autostradzie ograniczenie prędkości do 120 km/h. Nie grozi nam mandat za jej przekroczenie. Pod niewielką górkę nasze auto ledwo ciągnie 90 km/h i to na trójce :)
Uwaga! Wiki od 30 minut siedzi w foteliku i nie płacze! Do zabawy dostaje coraz to ciekawsze gadżety: po grzechotkach była miska do kaszki, plastikowy talerzyk, pojemnik z chrupkami Berki, krem przeciwsłoneczny. Ziewa, ale o spaniu nie ma mowy.
Widać kierunkowskazy na Nerja (Radek pisał o tej miejscowości). Zatrzymujemy się tu by spojrzeć na Morze Arborańskie z Balkonu Europy i zachwycić się falami rozbijającymi się o skały. Berka z falami bawi się (nomen omen) w berka :)
No dobra. Zgłodnieliśmy. 1o km stąd jest FRIGILIANA :)
Ruszamy.
Jest 13.48. Pochmurno.
Nasza "Zębata Euzebia" zasnęła tuż przed wyjściem z domu. Zapowiada się spokojna podróż.
Berenika: zaprawiony w bojach podróżnik. Uzbrojona w okulary przeciwsłoneczne w panterkę, kapelusz w grochy i plecak z Minnie (a w nim Myszka Minnie we własnej osobie, "pomajańczowy" kotek, piłka - globus, książka z historiami dla dwulatków i domino ze świnką Peppą) okupuje przedni fotel i słucha bajek (przy okazji gorąco polecamy Bajkowe Lulanki Agnieszki Tyszki (czyta Agata Kulesza)).
Zaraz, zaraz. Czy ja pisałam, że Wiki śpi? Tiaaaa. Jest 14.00. Zębata Euzebia już nie śpi. Jeszcze nie wyjechaliśmy z Malagi, a już błękitne oczy z ciekawością zerkają na wszystkie strony.
Mijamy ogrody La Concepcion. Żeby było jasne jedziemy bez mapy, a drogowskazów na nasz cel: Frigilianę ani widu, ani słychu. Szczęśliwie podróżniczy nos radkowy prowadzi auto w dobrym kierunku.
Na autostradzie ograniczenie prędkości do 120 km/h. Nie grozi nam mandat za jej przekroczenie. Pod niewielką górkę nasze auto ledwo ciągnie 90 km/h i to na trójce :)
Uwaga! Wiki od 30 minut siedzi w foteliku i nie płacze! Do zabawy dostaje coraz to ciekawsze gadżety: po grzechotkach była miska do kaszki, plastikowy talerzyk, pojemnik z chrupkami Berki, krem przeciwsłoneczny. Ziewa, ale o spaniu nie ma mowy.
Widać kierunkowskazy na Nerja (Radek pisał o tej miejscowości). Zatrzymujemy się tu by spojrzeć na Morze Arborańskie z Balkonu Europy i zachwycić się falami rozbijającymi się o skały. Berka z falami bawi się (nomen omen) w berka :)
No dobra. Zgłodnieliśmy. 1o km stąd jest FRIGILIANA :)
Frigiliana to przeurocze białe miasteczko. Nową część zwiedziliśmy pociągiem turystycznym. Starszą wspinając się po setkach schodów (z dwójką maluchów to nie było łatwe zadanie).
Ale nie dlatego Frigiliana była celem naszej wyprawy.
Otóż w tej trzytysięcznej miejscowości jest jedyna w Andaluzji polska restauracja (!) Sal y Pimiente (Sól i Pieprz) trwa przy urwisku skalnym od 6 lat. Jest prowadzona przez polskie małżeństwo.
I choć wystrój nie powala, na zewnątrz dumnie wisi polska flaga. Bardzo sympatyczni właściciele, goście z różnych stron świata i polskie tapas :)
Może podsmażana kiełbasa była taniochą z Bierdonki. Nie ważne. Smakowała niczym najcudowniejsze delicje! Do tego pierogi, schab po myśliwsku. Ehhhhh, ślinka cieknie na samo wspomnienie.
Po południu wróciliśmy jeszcze na szarlotkę (prosto z pieca, jeszcze ciepła, z lodami....) i na pewno wrócimy tam na schabowego, bo najzwyczajniej w świecie już się nie zmieścił :)
Ale nie dlatego Frigiliana była celem naszej wyprawy.
Otóż w tej trzytysięcznej miejscowości jest jedyna w Andaluzji polska restauracja (!) Sal y Pimiente (Sól i Pieprz) trwa przy urwisku skalnym od 6 lat. Jest prowadzona przez polskie małżeństwo.
I choć wystrój nie powala, na zewnątrz dumnie wisi polska flaga. Bardzo sympatyczni właściciele, goście z różnych stron świata i polskie tapas :)
Może podsmażana kiełbasa była taniochą z Bierdonki. Nie ważne. Smakowała niczym najcudowniejsze delicje! Do tego pierogi, schab po myśliwsku. Ehhhhh, ślinka cieknie na samo wspomnienie.
Po południu wróciliśmy jeszcze na szarlotkę (prosto z pieca, jeszcze ciepła, z lodami....) i na pewno wrócimy tam na schabowego, bo najzwyczajniej w świecie już się nie zmieścił :)